Zakończywszy swoją przygodę w Tha Khaek, ruszyłem dalej na południe Laosu – do Pakse (lub Pakxe), oddalonego o niespełna 350 km. Podróż autobusem zajmuje jednak około siedmiu godzin. Pakse zostało utworzone w 1905 roku przez Francuzów, by pełnić rolę placówki administracyjnej. Miasto jest położone przy połączeniu dwóch rzek – Mekongu i Se Don (rzeki Don) i jest stolicą prowincji Champasak. Lokalizacja jest dość atrakcyjna – na zachód blisko do granicy z Tajlandią, na wschód żyzny płaskowyż Bolaven (ang. Bolaven Plateau, słynący z upraw kawy i wielu wodospadów), na południe droga do Si Phan Don (Czterech Tysięcy Wysp). Budowa mostu japońsko-laotańskiego na Mekongu w 2002 r. przyspieszyła rozwój miasta dzięki ułatwionej komunikacji z Tajlandią. Samo miasto jest raczej “kolejnym sennym miastem przy Mekongu” – ma wszystko, co potrzeba, ale niewiele atrakcji w samym mieście. Stanowi za to doskonałą bazę do zwiedzania kompleksu Wat Phu Champasak i płaskowyżu Bolaven.
Pierwszego dnia pobytu wynająłem motor i ruszyłem w kierunku Wat Phu Champasak. Jest to starożytny kmerski (czyli w takim samym stylu, jak świątynie Angkok w Kambodży) kompleks, bodajże największy znajdujący się poza Kambodżą. W 2001 roku miejsce to zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Kompleks rozciąga się przez 1400 metrów przy podnóżu pasma górskiego Phu Pasak – 46 km od miasta Pakse. Wsiadłem więc na swój ledwo co wypożyczony motor i dzielnie ruszyłem w trasę. Podążam spokojnie za znakami i wszystko wygląda pięknie i ładnie, dopóki nie dojechałem do niewielkiego zbiorowiska ludzi. Zapytałem o drogę i powiedziano mi, że główna asfaltowa droga jest nieprzejezdna i muszę jechać małą, boczną dróżką (widoczną na zdjęciach). Zainteresowany jednak tym, co się stało, zatrzymałem się i podszedłem bliżej w miejsce, w którym to powinien normalnie znajdować się most – tam zobaczyłem przczyczynę, przez którą droga była nieprzejezdna. Most był kompletnie zawalony, a na tym co z niego zostało, w kotlinie znajdował się samochód ciężarowy (spójrzcie na zdjęcie!). Zabawne jest to, że samochody jechały w konwoju – pierwsza ciężarówka przejechała, a druga już nie miała tyle szczęścia. Znak przed mostem informował o zakazie przejazdu samochodów z naczepą i o masie większej niż 15 ton – możemy tylko spekulować, ile było załadowane na ciężarówce oraz jak długo zakaz był ignorowany przez lokalnych kierowców.
Ruszyłem więc w dalszą drogę przez bardzo lokalną, wąziutką ścieżkę (ciężko to nazwać drogą – na zdjęciach) i szczęśliwie dotarłem do Wat Phu Champasak. Miejsce to było czczone już od 5. wieku, natomiast obecne ruiny pochodzą z okresu między 11. a 13. wiekiem. Wstęp kosztował ok. 5 euro (październik 2014). Na miejscu zaczął padać deszcz – na szczęście odczekałem ok. pół godziny i przestało padać (nie padało też zbyt mocno, ale na tyle uciążliwie, że robienie zdjęć byłoby problematyczne). Przed ruinami budowli znajdują się dwa sporej wielkości zbiorniki wodne, roddzielone promenadą. Ruiny są dość dobrze zachowane i robią wrażenie – zwłaszcza jeśli nie widziało się Angkor Wat w Kambodży. Lokalizacja u podnóża gór dodaje miejscu uroku. Spod ruin poprowadzono schody prowadzące w górę – i same one w sobie stanowią bardzo interesujący widok, szczególnie w miejscach, gdzie drzewa rosną częściowo w ich strukturze. Na górze znajduje się kilka obiektów powiązanych z miejscem kultu – święte źródło czy kamienie “Słoń” oraz “Krokodyl”.
Przed wyruszeniem w drogę powrotną zuważyłem, że nie mam powietrza w tylnim kole. W najbliższej wiosce znalazłem jednak kogoś, kto za całe 1 euro załatał mi dętkę. Gdy jednak dojechałem do miasta Pakse, powietrza znowu prawie nie było – nie wiem, czy to wina łatania, czy też ponownie złapałem gumę – motor zdążyłem oddać, zanim zeszło z niego całe powietrze.
Z Pakse (A) do Wat Phu Champasak (lub Vat Phou, B)