Archiwa tagu: świątynia

Wywiad z polskim mnichem

Witam serdecznie! W tym inauguracyjnym filmie rozmawiam z Dawidem Schwalk. Dawid jest buddyjskim mnichem w klasztorze Wat Tham Krabok w Tajlandii, prowincja Saraburi. Nie jest to miejsce zbyt często odwiedzane przez turystów, więc… jak? Skąd? Po co? Postaramy się Wam przybliżyć odpowiedzi na te pytania.

Jest to mój pierwszy film i na pewno nie jest ostatni, a z Dawidem mam nadzieję się jeszcze spotkać. Wszelkie propozycje dalszych pytań mile widziane.

Zapraszam do oglądania i komentowania. Nie zapomnijcie przestawić jakości na najwyższą (4K) – poprawi to jakość także na wyświetlaczach FullHD.

Strona Dawida o Wat Tham Krabok: http://thamkrabok.radiobedford.com/

Chiang Rai – Miasto

Chiang Rai – stolica najbardziej wysuniętej na północ prowincji Tajlandii o tej samej nazwie. Prawdopodobnie jedno z najlepszych miejsc do życia w Tajlandii (moim skromnym zdaniem – spędziłem tutaj dwa piękne lata). Samo miasto ma ok. 70 000 mieszkańców. Nie znajdziemy tutaj wysokich wieżowców, wszystko jest rozłożone na dużej powierzchni i sprawia bardziej wrażenie “olbrzymiej wioski” niż miasta.

Klimat jest tutaj dużo przyjemniejszy niż w centralnej lub południowej Tajlandii. Ba, w zimie potrafi być naprawdę zimno! Pamiętam sytuacje, gdy termometr wskazywał ponad 20 stopni, a wiał tak zimny wiatr, że byliśmy w bluzach i kurtkach i wciąż było nam zimno. W nocy temperatura potrafi spaść nawet do kilku stopni powyżej zera.

Jak już wspomniałem, miasto jest dość rozległe i najlepiej poruszać się po nim rowerem lub motocyklem. Ścisłe centrum jest dość skromne – ale wciąż mamy tu wartą zobaczenia Świątynię Szmaragdowego Buddy (Wat Phra Kaew), Wieżę Zegarową  i kolorowy Nocny Bazar.

Być może słyszeliście o sławnej Świątyni Szmaragdowego Buddy ulokowanej na terenie Wielkiego Pałacu w Bangkoku. Otóż Szmaragdowy Budda (po tajsku: พระแก้วมรกต) odnaleziony został właśnie w Chiang Rai, wtedy w królestwie Lanna, w 1434 roku. Piorun uderzył w pawilon, w którym figurka była przechowywana. Po upadku okazało się, że figurka była pokryta stiukiem, który zaczął odpadać. Wewnątrz odkryto wizerunek Buddy wykonany z jednego kawałka zielonego jadeitu (a nie szmaragdu, jak nazwa wskazuje – “szmaragdowy” oznacza po tajsku po prostu “zielonego koloru”). Ponieważ statua nigdy nie została przebadana przez ekspertów, nieznany jest jej dokładny skład ani pochodzenie. Prawdopodobnie została wykonana ok. XIV wieku w Tajlandii, ale może także pochodzić z Indii lub Sri Lanki. Szmaragdowy Budda zmieniał położenie wielokrotnie – z Chiang Rai trafił najpierw do Lampang, później do Chiang Mai, następnie do Luang Prabang (obecnie Laos), Vientiane (Laos) i w końcu Bangkoku, gdzie przebywa do dziś. W Chiang Rai znajduje się wierna kopia oryginału.

Na terenie Świątyni Szmaragdowego Buddy w Chiang Rai znajduje się także niewielkie, ale interesujące muzeum. Sam pawilon z zielonym Buddą jest niewielki, ale bardzo ładnie wykonany i witrażowe szkła w zielonym kolorze sprawiają niesamowite wrażenie.

Wieża Zegarowa zdaje się znajdować w samym środku miasta, nieopodal wspomnianej świątyni. Została zaprojektowana przez znanego tajskiego artystę Chalermchai Khositpipat (który to pochodzi z tamtego rejonu i zaprojektował także bardzo znaną Wat Rong Khun – tzw. Białą Świątynię) i robi niesamowite wrażenie. Codziennie o 19:00, 20:00 i 21:00 Wieża odgrywa melodię i mieni się różnymi kolorami. Dodatkowy spektakl odbywa się o północy w noc sylwestrową.

Nocny Bazar to z kolei wspaniałe miejsce, gdzie można dobrze i tanio zjeść, kupić pamiątki (bądź inne przydatne artykuły) a nawet obejrzeć przedstawienia na scenie. Czasem są to tradycyjne tańce z północnej Tajlandii, czasem drag queen show (przedstawienia lady-boyów – transwestytów) a czasami po prostu ktoś umila nam czas dobrą muzyką.

Miasto Chiang Rai (A – Wat Phra Kaew, Świątynia Szmaragdowego Buddy, B – Wieża Zegarowa, C – Nocny Bazar)

Doi Mae Salong

Doi Mae Salong (po tajsku: ดอยแม่สลอง) to miejsce, które może pochwalić się bardzo ciekawą historią. Jest to również jedno z moich ulubionych miejsc w Tajlandii. Oficjalnie wioska nazywa się Santikhiri (สันติคีรี), ale położona jest na wzniesieniu o nazwie Mae Salong (“doi” po tajsku oznacza górę).

Wspomniałem o ciekawej historii związanej z tym miejscem.  Otóż początki Doi Mae Salong sięgają czasów handlowania opium w Złotym Trójkącie. Złotym Trójkątem nazywano obszar, gdzie łączą się granice trzej krajów – Tajlandii, Mjanmaru (Birmy) i Laosu – słynącego z handlu narkotykami.

W 1949 roku, po uformowaniu nacjonalistycznego rządu Kuomintang, 93-cia Dywizja Chińskiej Armii Nacjonalistów odmówiła poddania się chińskim komunistom.

W przeciwieństwie do większości nacjonalistów, którzy uciekli do Tajwanu w 1949, dwunastotysięczna armia uciekła z prowincji Yunnan (południowe Chiny) do Birmy, skąd kontynuowała powstanie przeciwko Chińskiej Republice Ludowej. Z początku byli wspierani przez Tajwan i USA, ale zmiany dyplomatyczne  doprowadziły w końcu do częściowego rozproszenia się sił nacjonalistycznych w Birmie. Tysiące uciekło do Tajlandii w 1961 roku, ale wielu pozostało na terytorium Birmy.

Żołnierze, którzy osiedlili się w Mae Salong, utrzymywali to miejsce jako bazę wojskową na wypadek ewentualnego kontrataku przeciwko komunistycznym Chinom. Środki finansowe na uzbrojenie pozyskwali z produkcji opium i współpracy z notorycznym  birmańskim baronem narkotykowym i watażką Khun Sa, mieszkającym nieopodal.

W latach 70. tajski rząd zawarł układ z renegatami: zaprawieni w wojennym rzemiośle żołnierze pomogą w walce z powstańcom komunistycznym w Tajlandii w zamian za uzyskanie legalnego statusu i tajskiego obywatelstwa. W ramach tego postanowienia żołnierze przestali produkować opium, zamieniwszy je na uprawę grzybów i przede wszystkim herbaty oolong (odmiana zielonej herbaty – niejako pomiędzy zieloną i czarną, ale z ukłonem w stronę zielonej). Herbata oolong jest teraz głównym produktem Mae Salong, a jej plantacje można dostrzec na niemal każdym wzgórzu i dolinie.

Droga do Mae Salong jest kręta i miejscami stroma, ale na tyle dobrze wyprofilowana, że nie wydaje się być specjalnie trudna. Nie oznacza to wcale, że jest bezpieczna, o czym mogliśmy się przekonać na własne oczy, ale o tym później.

Prawdopodobnie najbardziej znanym miejscem w Doi Mae Salong jest Phra Boromathat Chedi, stupa wybudowana dla uhonorowania Księżniczki Matki, Srinagarindra. Obok stupy znajduje się Hala Księżniczki Matki, pawilon zbudowany w nowoczesnym tajskim stylu, przypominającym z zewnątrz świątynię. Do stupy prowadzą dwie drogi – jedna piesza, po 719 stromych stopniach (na zdjęciach) oraz bardzo stroma i kręta asfaltowa droga idąca z drugiego końca Mae Salong (końcówka tej drogi również na zdjęciach).

Pozostałe miejsca warte wzmianki to Grobowiec Generała Tuan, założyciela Mae Salong, oraz Muzeum Pamięci Chińskich Męczenników (wstęp: 20 bahtów, ok. 0,5 euro, w 2013). Muzeum jest skromne i służy raczej podtrzymaniu pamięci żołnierzy poległych w walce z komunizmem.

To, co jednak zachwya najbardziej, to widoki. Piękną panoramę można obejrzeć zwłaszcza z Phra Boromathat Chedi – stamtąd widać również ogrom plantacji herbaty. Warto zdecydowanie zostać tutaj na jedną noc. Ostatnim razem natrafiłem na Festiwal Herbaty, Kwitnięcia Wiśni (Sakura) i Kultur Plemion Górskich. Przez wioskę przeszła procesja złożona z tradycyjnie ubranych członków plemion górskich zamieszkujących okolice Mae Salong. Zorganizowany był także duży targ i scena, na której można było podziwiać występy lokalnego folkloru.

Mae Salong zostało założone przez Chińczyków z prowincji Yunnan, a zatem stanowi doskonałą okazję do spróbowania kuchni z tamtego rejonu. Osobiście uwielbiam yunnańskie curry z wołowiną, podane z mantou (chińską kluską na parze bez nadzienia). Warto również spróbować salapao (chińskie kluski na parze z nadzieniem).

W drodze powrotnej napotkaliśmy na scenę wypadku ciężarowki, która zatrzymała się na drzewie. Nie jest to codzienny widok – to tak a propos bezpieczeństwa.

Przed dotarciem do Chiang Rai zatrzymaliśmy się na krótko w gorących źródłach Pong Nam Ron. W tamtym czasie wciąż były w budowie, gotowe były jedynie baseniki do moczenia nóg i sadzawki do gotowania jajek.

Zdjęcia znowu pochodzą z kilku różnych wypraw do Doi Mae Salong, tak więc niech Was nie zmyli mój zmieniający się na nich wygląd.

Doi Mae Salong (A – Doi Mae Salong, wioska Santikhiri, B – gorące źródła Pong Nam Ron)

Wioska Tha Ton

Po zaliczeniu przepięknego wschodu słońca na drugim najwyższym szczycie Tajlandii (Doi Phahompok), kontynuowałem podróż w kierunku Doi Mae Salong, które to słynie z plantacji herbat.

Zanim jednak tam dotarłem, zwiedziłem przydrożną świątynię i zatrzymałem się w niewielkim miasteczku Tha Ton (w zasadzie wiosce, tylko ok. 2000 mieszkańców). Pomimo tego, iż wielokrotnie przejeżdżałem przez Tha Ton, nigdy nie zatrzymałem się tu na dłużej – co okazało się być błędem. Tha Ton jest położone przy rzece Kok, która płynie także przez miasto Chiang Rai (i dalej, w jedną stronę do Mjanmy/Birmy, a w drugą do Mekongu). Wioska jest znana głównie ze świątyni Wat Tha Ton, która ma aż 9 poziomów. Każdy z nich wygląda nieco inaczej – smoki i wizerunki Buddhy są na porządku dziennym. Widok z wyższego poziomu na całą okolicę zapiera dech w piersiach – widoczność była doskonała. Bez problemu można także dojrzeć posterunki wojskowe na granicy z Birmą.

Na drodze wodnej Tha Ton-Chiang Rai kursują regularnie łodzie. Nigdy nie zdecydowałem się na podróż tym sposobem, gdyż zajmuje on dużo więcej czasu niż podróż po asfaltowej drodze (3h w jedną stronę, 5h w drugą). Lokalni mieszkańcy wspominali, że podróż łodzią jest dość ładna, ale rzeczywiście długa. Dzień zakończyłem (jak i rozpocząłem) wizytą w jednej z restauracji ulokowanych na brzegu rzeki Kok. Świeże ryby w dobrych cenach przygotowane w tajskim stylu nie powinny zostać pominięte przez żadnego podróżnika, któremu zdarzy się zawitać w ten rejon. Pomimo tego, że większość turystów nigdy by tu nie zaglądnęła, miejsce to może dostarczyć unikalnego tajskiego doświadczenia.

Pakse, Wat Phu Champasak, Laos

Zakończywszy swoją przygodę w Tha Khaek, ruszyłem dalej na południe Laosu – do Pakse (lub Pakxe), oddalonego o niespełna 350 km. Podróż autobusem zajmuje jednak około siedmiu godzin. Pakse zostało utworzone w 1905 roku przez Francuzów, by pełnić rolę placówki administracyjnej. Miasto jest położone przy połączeniu dwóch rzek – Mekongu i Se Don (rzeki Don) i jest stolicą prowincji Champasak. Lokalizacja jest dość atrakcyjna – na zachód blisko do granicy z Tajlandią, na wschód żyzny płaskowyż Bolaven (ang. Bolaven Plateau, słynący z upraw kawy i wielu wodospadów), na południe droga do Si Phan Don (Czterech Tysięcy Wysp). Budowa mostu japońsko-laotańskiego na Mekongu w 2002 r. przyspieszyła rozwój miasta dzięki ułatwionej komunikacji z Tajlandią. Samo miasto jest raczej “kolejnym sennym miastem przy Mekongu” – ma wszystko, co potrzeba, ale niewiele atrakcji w samym mieście. Stanowi za to doskonałą bazę do zwiedzania kompleksu Wat Phu Champasak i płaskowyżu Bolaven.

Pierwszego dnia pobytu wynająłem motor i ruszyłem w kierunku Wat Phu Champasak. Jest to starożytny kmerski (czyli w takim samym stylu, jak świątynie Angkok w Kambodży) kompleks, bodajże największy znajdujący się poza Kambodżą. W 2001 roku miejsce to zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Kompleks rozciąga się przez 1400 metrów przy podnóżu pasma górskiego Phu Pasak – 46 km od miasta Pakse. Wsiadłem więc na swój ledwo co wypożyczony motor i dzielnie ruszyłem w trasę. Podążam spokojnie za znakami i wszystko wygląda pięknie i ładnie, dopóki nie dojechałem do niewielkiego zbiorowiska ludzi. Zapytałem o drogę i powiedziano mi, że główna asfaltowa droga jest nieprzejezdna i muszę jechać małą, boczną dróżką (widoczną na zdjęciach). Zainteresowany jednak tym, co się stało, zatrzymałem się i podszedłem bliżej w miejsce, w którym to powinien normalnie znajdować się most – tam zobaczyłem przczyczynę, przez którą droga była nieprzejezdna. Most był kompletnie zawalony, a na tym co z niego zostało, w kotlinie znajdował się samochód ciężarowy (spójrzcie na zdjęcie!). Zabawne jest to, że samochody jechały w konwoju – pierwsza ciężarówka przejechała, a druga już nie miała tyle szczęścia.  Znak przed mostem informował o zakazie przejazdu samochodów z naczepą i o masie większej niż 15 ton – możemy tylko spekulować, ile było załadowane na ciężarówce oraz jak długo zakaz był ignorowany przez lokalnych kierowców.

Ruszyłem więc w dalszą drogę przez bardzo lokalną, wąziutką ścieżkę (ciężko to nazwać drogą – na zdjęciach) i szczęśliwie dotarłem do Wat Phu Champasak. Miejsce to było czczone już od 5. wieku, natomiast obecne ruiny pochodzą z okresu między 11. a 13. wiekiem. Wstęp kosztował ok. 5 euro (październik 2014). Na miejscu zaczął padać deszcz – na szczęście odczekałem ok. pół godziny i przestało padać (nie padało też zbyt mocno, ale na tyle uciążliwie, że robienie zdjęć byłoby problematyczne). Przed ruinami budowli znajdują się dwa sporej wielkości zbiorniki wodne, roddzielone promenadą. Ruiny są dość dobrze zachowane i robią wrażenie – zwłaszcza jeśli nie widziało się Angkor Wat w Kambodży. Lokalizacja u podnóża gór dodaje miejscu uroku. Spod ruin poprowadzono schody prowadzące w górę – i same one w sobie stanowią bardzo interesujący widok, szczególnie w miejscach, gdzie drzewa rosną częściowo w ich strukturze. Na górze znajduje się kilka obiektów powiązanych z miejscem kultu – święte źródło czy kamienie “Słoń” oraz “Krokodyl”.

Przed wyruszeniem w drogę powrotną zuważyłem, że nie mam powietrza w tylnim kole. W najbliższej wiosce znalazłem jednak kogoś, kto za całe 1 euro załatał mi dętkę. Gdy jednak dojechałem do miasta Pakse, powietrza znowu prawie nie było – nie wiem, czy to wina łatania, czy też ponownie złapałem gumę – motor zdążyłem oddać, zanim zeszło z niego całe powietrze.

Z Pakse (A) do Wat Phu Champasak (lub Vat Phou, B)

Pętla Tha Khaek, Laos – Dzień czwarty

Ostatni dzień mojego pobytu w Tha Khaek spędziłem na zobaczeniu tego, co pominąłem trzeciego dnia – mianowicie jeziora Khoun Kong Leng (po angielsku “Evening Gong Lake” – “Wieczorny Gong”) i jednego, niezbyt oszałamiającego kompleksu świątynnego. Jezioro Khoun Kong Leng znajduje się na południowym krańcu parku narodowego Phu Hin Bun – w sumie prawie godzinę drogi od miasta Tha Khaek. Dotarcie na miejsce zajmuje godzinę nie z powodu odległości, ale jakości drogi – którą to możecie zobaczyć na zdjęciach. Nie ma również praktycznie żadnych znaków wskazujących na położenie jeziora – ale znając jego lokalizację z przewodnika trafiłem bez problemów. Jezioro znajduje się obok wapiennych skał. Szmaragdowozielona woda, która je wypełnia, przepływa pod ziemią i jest filtrowana przez wapień, co sprawia, że jest krystalicznie czysta. Jezioro ma ponoć 21 metrów głębokości. Miejscowi wierzą, że jezioro posiada mistyczne moce i według legendy rozbrzmiewa dźwiękiem gongu poczas pełni księżyca – stąd nazwa jeziora. Kąpiel w jeziorze jest zabroniona – można jednak kąpać się w strumieniu, który z niego wypływa – podobno po uprzeniej zgodzie ze strony miejscowych. Gdy jednak ja dojechałem do wioski Ban Na Kheu (ok. 1 km od jeziora), nie było tam prawie nikogo, kto nawet zwróciłby na mnie uwagę. Przewodnik Lonely Planet określa jezioro jako “niesamowicie piękne”, ja jednak podszedłbym do tego trochę bardziej ostrożnie – jest piękne, owszem, ale szczęka mi nie opadła, no i jako że nie jest to najprzystępniejsze miejsce do zobaczenia, zaryzykowałbym stwierdzenie, że można je spokojnie pominąć.

W drodze powrotnej zatrzymałem się, aby zrobić zdjęcia miejscowym. Laos jest najbardziej zbombardowanym krajem na świecie (per capita) i 40 lat po zakończeniu wojny, ta wciąż zbiera swoje żniwo. Nadal prowadzone są prace oczyszczające tereny z niewypałów – min lądowych i bomb różnego typu. Widoczny na zdjęciu starszy mężczyzna prawie na pewno utracił rękę na wskutek niewypału. Nie mogłem potwierdzić tej informacji, gdyż rodzina przedstawiona na zdjęciach nie mówiła po angielsku – ale znając fakty, ta wersja wydarzeń jest najbardziej prawdopodobna.

Po zobaczeniu jeziora ruszyłem w stronę Pha That Sikhottabong – po drodze jednak zboczyłem, aby zobaczyć “Wielki Mur” – kawał kamiennego muru, który kiedyś pełnił zapewne funkcję obronną, obecnie jest w zasadzie zapomniany i zarośnięty nieopodal drogi (choć w sumie zachowało się ok. 15 km muru). Pha That Sikhottabong to z kolei stupa, która mieści się na terenie 19-wiecznego klasztoru o takiej samej nazwie. Stupa ta ponoć została wzniesiona w miejscu relikwiarzu buddyjskiego (thâat) pochodzącego z okresu pomiędzy szóstym a dziesiątym wiekiem. Jako że jest to jeden z najważniejszych thâat w Laosie, został po raz pierwszy odnowiony w 16. wieku przez króla Setthathirat, kiedy to nabrał obecnych kształtów. Później był odnowiony w latach 1950-tych i powiększony w 1970-tych. W lutym odbywa się tutaj festiwal. Sam klasztor jednak, jak i stupa, również nie wzbudziły we mnie żadnych większych emocji – ot, standardowy klasztor/świątynia w Azji. Jeśli jednak ktoś jest tutaj po raz pierwszy, to jak najbardziej zapraszam do zobaczenia – zwłaszcza, że jest on położony tyko 6 km od miasta.

Z Tha Khaek (A) do Khoun Kong Leng (B)